piątek, czerwca 03, 2011

Nie przywiozłeś landrynkowej pięknej śmierci

Przyszedł pijany, chodził i pytał gdzie rośnie jego szubienica
Rozłożyłem ręce, tutaj klimat świąteczny, ani do końca zimny
a tym bardziej ciepły. Rafał, proszę zostaw choinkę w spokoju
dość mi piernikowych wisielców i reniferów przebitych szpicem
Siadaj, krzesło niby nieelektryczne, ale by nie było tak ponuro
zagraj partię w Go tabletkami zanim wrócę z gorącą czekoladą
Trochę obaw w kuchni abym nie zastał wariata zakrwawionego
keczupem. Wróciłem, on również do świata żywych. Wstawaj

Chłód, stalaktyty z glutów wiszą pod nosami. Zi-zi-zi-zi ma
przez zęby szczękające jak młot pneumatyczny. Ziąbaczem
usiedliśmy na ławeczce. Obok plac zabaw i gówniarski gwar
dzieci zadowolone z prószącego śniegu jakby to była kokaina
a później płacz, że yeti z irokezem odrywa głowę bałwanowi
któremu język skostniał do metalowej barierki. Trochę szaro
gdy spoglądasz na zasypany grób z marchwią zamiast znicza

Ślimaki zmieniły skorupy na igloo, a bezdomni stare kartony
na węzły ciepłownicze. Płomień. Proszę, nie pal tyle, bo rak
przymarzł szczypcami między tytoniem, a filtrem papierosa
Potrąciła nas, gdy staliśmy w dymie jak z transsyberyjskiej
kaszląc nacisnąłem na zwrotnicę, smog opadł razem z petem 
Zakapturzona z kosą w kieszeni i rozciągniętymi spodniami
nie zwróciła uwagi na biedaka odjeżdżając w dal na desce 
snowboardowej. Minęliście                                      się
                                          Cicho-puk puk-puk
                                                 

1 komentarz: