poręcz zlewała się w jedną linię, piętra schodziły coraz niżej
łamiąc stopień po stopniu, zaczynało brakować powietrza
wagony kolejowe przejechały przez piwnicę, węgiel i drewno
jak w tropikalnym lesie wędziły śniade twarze matematyków
pewnie leżakują szyfrując roczniki, ciągi zbiegów okoliczności
wpisując w sześcian zeszłe lata czy skalę z zerem absolutnym
wyciągnąłem ręce ku górze po czym zacząłem po cichu liczyć
wysokość nie przekraczała wzrostu równo zwartego bloku
zapytali czy chcę zapalić odmówiłem wyginając ruszone tusze
każdy za kolejnym przekręcał się wokół możliwych płaszczyzn
spętany drutami krążyłem między kątami a sklepieniem
fundamenty jak czarny goniec zmieniały własne współrzędne
podtrzymywałem jak filar półki zapełnione ekskrementami
przechodząc przez stany skupienia od stałego po lotny
wreszcie stałem na rzęsach wypełniając każdą wnękę
te wpasowywały się w otoczenie nabierając kolorytu
ułożyliśmy wszystkie ze ścian mogłem wystąpić z szeregu
z między kości i nerwów upadając na piątą stronę świata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz