piątek, czerwca 03, 2011

Nie przywiozłeś landrynkowej pięknej śmierci

Przyszedł pijany, chodził i pytał gdzie rośnie jego szubienica
Rozłożyłem ręce, tutaj klimat świąteczny, ani do końca zimny
a tym bardziej ciepły. Rafał, proszę zostaw choinkę w spokoju
dość mi piernikowych wisielców i reniferów przebitych szpicem
Siadaj, krzesło niby nieelektryczne, ale by nie było tak ponuro
zagraj partię w Go tabletkami zanim wrócę z gorącą czekoladą
Trochę obaw w kuchni abym nie zastał wariata zakrwawionego
keczupem. Wróciłem, on również do świata żywych. Wstawaj

Chłód, stalaktyty z glutów wiszą pod nosami. Zi-zi-zi-zi ma
przez zęby szczękające jak młot pneumatyczny. Ziąbaczem
usiedliśmy na ławeczce. Obok plac zabaw i gówniarski gwar
dzieci zadowolone z prószącego śniegu jakby to była kokaina
a później płacz, że yeti z irokezem odrywa głowę bałwanowi
któremu język skostniał do metalowej barierki. Trochę szaro
gdy spoglądasz na zasypany grób z marchwią zamiast znicza

Ślimaki zmieniły skorupy na igloo, a bezdomni stare kartony
na węzły ciepłownicze. Płomień. Proszę, nie pal tyle, bo rak
przymarzł szczypcami między tytoniem, a filtrem papierosa
Potrąciła nas, gdy staliśmy w dymie jak z transsyberyjskiej
kaszląc nacisnąłem na zwrotnicę, smog opadł razem z petem 
Zakapturzona z kosą w kieszeni i rozciągniętymi spodniami
nie zwróciła uwagi na biedaka odjeżdżając w dal na desce 
snowboardowej. Minęliście                                      się
                                          Cicho-puk puk-puk
                                                 

poniedziałek, maja 30, 2011

Nominacja

na trzydzieste trzecie urodziny przestanę wierzyć
w przesądy zdmuchując już za dużo zniczy z tortu
mianuję się na salomona i będę nalewał z pustego
śpiewając pod nosem happy birthday skurwysynie
wywalę z szafy skarpety krawaty na znak protestu
przeciw faktom dokonanym i prognozom pogody

podziękuję chipsom że przyszły kiszonym ogórkom
za odejście od zasad animal planet za zdefiniowanie
człowieka jako zwierze desce klozetowej za wierność
oraz wszelkiej maści powszedniości za przybycie

red bull miał dodać skrzydeł wypłukując żołądek
po trzecim toaście wyleczę psychiatrów psychologów
i służbę zdrowia z białych kitlów i koślawego pisma
wezmę przepisane tabletki przestając gadać od rzeczy
sam się zbawię i zajdę w ciążę ewentualnie pocierpię
za miliony wychodząc między prezentami do ubikacji
przed północą wyproszę z domu ostatniego gościa


Arytmia

stoję w tej kolejce i modlę się, aby helikopter spadł mi na głowę
albo chociaż sufit z impetem przywitał podłogę ubijając lastryko
jak tłuczek karbujący skórę sąsiadki. owijam szyję wokół poręczy
wyglądając na sam koniec i nie mam już nawet ochoty wrócić
i te torby, torby pełne zakupów; dziury z sera – bezcenne
biegunka po przeterminowanym piwie bez wątpienia bezcenna
rzeź węża wijącego się od kilku godzin warta własnej ceny

chcę poczuć każdy z podrobów poprzedzającej; krwistą wątrobę
od mamy dla zdrowo wyżywionych dzieci, oddech astmatyków
kaszlących prosto w twarz z coraz mniejszą natarczywością
kiedy będą wodorem spalającym płuca, zmrużę powiekę kojąc
zakamarki mózgu masując zmarszczki na opuszczonym czole

czubki. krwiobieg wolno zmywający podłogę; klient nasz pan
wieszam na sznurówkach pozostałych przy życiu - zlituję się
dając swobodę słońcu krążącemu po oknach niech wiszą
na wiatraku kołysani przeciągiem i podziwiają moje odbicie
pragnę zbliżyć się do pierwszej napotkanej piersi i spytać
czy możemy już iść? byle jak najdalej od siebie i rzeźnika
wycofać się z konduktu po kolejne, jeszcze bijące serce

Sanatorium


W swetrze z rękawami związanymi na przeponie
liczę małe bomby atomowe wpadające przez dach
w ciszy rozpryskujące się o podłogę. Aż ściany
porosły grzybem po wybuchach. Te są natrętne
jak tykanie zegara w korytarzach bez świateł.
Do znudzenia. Z wahadłowym ruchem

Mądry panie doktorze - coś mnie ciągle gryzie
a nie ma tu komarów. Może to tylko łóżko obok
gdzie sąsiad chrapie z poderżniętym gardłem
i ta sprzątaczka z czaszką rozłupaną jak kokos
co wydarła mordę - że ja niby jej po mokrym

Ubrałem kitel. Separatka sto siedemnaście.
Wyłuskałem pacjentowi z gardła dwa migdały
Dalej na obchód. Zza parawanu wystają nogi
pielęgniarka musiała się zaszyć po operacji
Guziki zamknięte. Ale to nic nie szkodzi
zbadałem piersi stetoskopem - rak

Dla kultury trzasnąłem drzwiami od piwnicy
Dyżur ostry niezwykle - tyle krwi na salach
a mimo to chyba wpadam w jakąś depresj

Poranek w dolinie muminków

buka wystraszona alarmem budzika znikła za zaspami malibu
zostawiając po sobie kaca i przerażającą pustkę pod poduszką
i jak w matrioszce nie wiadomo ile jeszcze niej we mnie siedzi
straszy szlafrokiem czy prześcieradłem udającym tylko ducha

i boję się wstać, gdy kosmate pająki wychodzą ze swych sieci
wspólnie z newsami na portalach internetowych i wirusem grypy
jednak strzepuję kurz z kołdry i zmartwychwstaję z sarkofagu
czytając hieroglify i grypsy przypięte magnesami do lodówki

przyzwyczaiłem się do przegranych na kuchennej szachownicy
tym razem szarada tabletek i wiem, że nie króluję i nie wieżę
w siebie jak króliczek z reklamy baterii albo stumilowego lasu
który tylko udaje, że ma krewnych, znajomych lub przyjaciół

kot uciekł nocą na drogę mleczną i nie mam mu nawet za złe
obaj jesteśmy włóczykijami i przynosimy sobie jedynie pecha
wyciskając słońce do herbaty jak cytrynę powracam do łóżka
z wieńcem chupa-chupsów ukrywając się kondukcie klapków

Siódme piętro

Wiesz, na dworze już czarne klimaty - beatbox drzew
jakaś rapująca sowa, gangsterskie porachunki kotów
Po drugiej stronie - blask monitora, pajęcze cienie
szybko przemykające po zakurzonej klawiaturze
Jeszcze raz nie mogę ułożyć liter jak scrabble
i wykrzywiam ku dołowi emotkowy uśmiech
z palcami stopniowo grzęznącymi w sieci

Maluję paznokciem na suficie gwiazdozbiory z krwi
rozbryzganych komarów - właśnie tutaj robię
wieczorne wyskoki i odbieram epileptycznie
drżące telefony. Byle nie połamać zapałek
powiekami. Jeszcze tylko pięć zastrzyków
kawy i strach będzie miał mniejsze oczy

Wśród nocnej ciszy

choinka rozkuta z łańcuchów zbombardowała podłogę
napalmem czekolady rozpuszczonej ciepłem światełek
depesze mrożące krew w żyłach zastygły w powietrzu
jak chmurki z kwestiami w komiksach Walta Disneya

kiedy wzeszła pierwsza gwiazdka księżyc powiesił się
na kominie przygasł nieco żar pod świętym mikołajem
którego zaprosiłem na grilla z pieczonymi reniferami
i striptizem śnieżynek topniejących na końcu języka

przytulając królową śniegu coś zaczyna się kruszyć
pod labiryntem guzików koszuli gdzie jak minotaur
błądzi pacman z mandarynki zjadający w zapale
okruchy aż do pękniętego piernikowego serca

Powrót do krainy deszczowców

- To tu deszcz wbija się w skórę jak igły podczas akupunktury
płomienie zapalniczek jak świetliki znikają w kałużach latarni
a tętno i mgła samochodów przyprawiają o szybsze bicie serca

Wokół tylko lunatycy, zboczeńcy i taksówkarze - sejsmografy
na powiekach, nocne zmazy i spocone dłonie tulące kierownicę
wszystko razem w jakiejś zmowie. A jednak nie jest spokojnie
Koty nie chodzą już własnymi drogami ani nie okupują płotów
Żurawie odlatują z placów budowy i zegarki biją po nerkach

Z parasolem na ramieniu jak z karabinem. Perwersyjnie szyję
wzrokiem garnitury do trumien mijającym mnie przechodniom
i słyszę muchy zaciśnięte na gardłach oraz tipsy dobijające się
już z drugiej strony - pielęgnuję w sobie to miejsce w czterech
kątach. Jest niebezpiecznie spoczywam tam gdzie najciemniej

Dziewczynka z zapałkami rozpala zakrwawionego mężczyznę
z tulipanem w ciemnym zaułku - Roxanne nie musisz tu stać
sama w tę noc - ktoś podjechał po nas zza zielonego światła

Z krainy deszczowców

skradam się między ludźmi co chwila skręcam
uciekając jak wariat chodzącymi za mną śladami
i tak ściany nie zwracają uwagi na mój cień
kurczący się jak gąbka wyciskana z nadmiaru wody

czasem przechodzę obok domowych ognisk
które bez problemu mógłbym zgasić
i aż mnie korci by się w nie rzucić

mijam szyby zostawiając po sobie jedynie odciski
niezręcznie ułożonych palców i zastygły oddech
nie potrafię zajrzeć do środka i kogoś śledzić
jak jakiś szpieg z tajemniczymi zamiarami
a jedynie wpadać w życie innych jak krople
ginące w kałuży by chwilę później wyparować

jak wszyscy jestem zamknięty w pewnym obiegu
z którego nie sposób wyrwać się jakąkolwiek drogą
przyzwyczaiłem się do tego że również nie znam dnia
ani godziny w której znowu będę padał za każdym oknem


Mono

usiadłem w fotelu ściśnięty przez silne ramiona
przysłuchując się barytonowym gwizdom komina
zapaliliśmy razem poszerzając i tak czarne dziury
wachlarze dymu wypełniały nasze głuche wnętrza
nie było w pobliżu popielnicy więc otworzyłem okno
i przygasiłem peta wypalając krater na księżycu

od czasów gdy dziadek nie rozłupuje już orzechów
bujane krzesło kołysze się nocą jak twarde skorupy
z których robił łódki tonące przy każdym powiewie
położyłem igłę adaptera na czarnej winylowej płycie
szlafrok tańczył między narożnikami dużego pokoju
jak Muhammad Ali unikający nokautujących ciosów

nakręciłem porcelanowe lalki aby mi towarzyszyły
nieruchomiejąc z równie niemym wyrazem twarzy
zatrzasnąłem powieki gdy odkształciły się sprężyny
zmrużone żarówki cicho trzeszczały jak świerszcze
a nietoperze na karniszu usnęły spuszczając głowy
i cienie ukradkiem zlały się w atramentowe plamy

Hel Szop

jak Lord Vader z glanami otwieram drzwi mocami Jedi
Hitchcock dostał zawału serca przy stoisku z horrorami
tak jak radziłeś Alfredzie zaczynam od trzęsienia ziemi
i nie spuszczę z tonu do planszy z napisami końcowymi

wypuszczam na wolność żelowe misie, aby podgryzły
głowy dzieciom w akcje zemsty. Schowany za regałem
rzucam wśród selery popcornowy granat rozpryskowy
krzycząc jak smerf zgrywus - niespodzianka! Boooom!
podniecony nie odróżniam papryki od pulsującego serca
mózgu od resztek kalafiora rozbryzganego na podłodze

potrącam hostessę, ale pomagam wstać jak dżentelmen
nie przejmuję się atakiem padaczki, korzystam z okazji
przecież możemy zatańczyć. Wycieńczony wygibasami
jadę wózkiem do kasy mijając watahę pogujących mopów
oraz kotsiarkę skracającą o głowę wszystko, co czarne
i przebiega drogę. Spoczynek w dziale AGD. Dla haju
z odkurzaczem wciągamy po kresce mąki i oranżady


do wyjścia z dłonią w kieszeni czynię onaniczne ruchy
ulga. Lista zakupów znaleziona! Nieczytelna nabazgrana
jakby przez idiotę w kitlu i skleposkopie - „kilo mięsa
mielonego, za resztę kup lody. Mamusia”. Posiekałem
twarz jakiejś ekspedientce i zapakowałem do koszyka
a na wafelek dwie gałki oczne jak rodzicielka nakazała


jakiś palant zatrzymuje przed marketem - proszę pana
nie ma odwrotu, nie została uiszczona opłata. Znajoma
twarz a na identyfikatorze firma windykacyjna „Styks”
trzeba było wsadzić złotówkę między pośladki koszyka

Kołysanka

w ciszy przez burzą jak w niemym filmie umilkły bajki
odtwarzane na pajęczynach z taśm magnetofonowych
jedynie żarówka z manią wielkości niczym zeus szasta
błyskawicami w królestwie za siedmioma górami kurzu

właśnie zakończył się casting na jedną z tysiąca baśni
ani żywej duszy tylko lalka naszprycowana kompotem
upuszcza pustą fiolkę M&Msów pod drewniane kopyta
konika na biegunach któremu bliżej jest do morskiego
z grzywą przesiąkniętą czekoladą i plastikowymi łzami

usiadła przy pudełku po butach gdzie pluszowy romeo
przypomina rozpruwacza z licznymi szwami na pysku
pamiętającymi o wojnach domowych czy sprzeczkach
których nie można cofnąć nawet z pomocą walkmana

odjeżdżał karawan z deskorolki gdy zdmuchnęła znicze
z urodzinowych świeczek i usnęła jak królewna śnieżka
w kartonie obok bez szans na rozbudzający pocałunek
i tak jak obiecała że nie opuści aż do zasranej śmierci
tchnienia iskier z popielnika do ostatniej chatki z masła

Dobranoc May Kasaharo

szpilki skreczowały o chodnik a ptaki w akcie depresji
wydawały z siebie dołujące sample jednak i one ucichły
z winylową płytą zatrzymaną na skrzyżowaniu przez MC

zjawiłaś się tutaj nie w porę wiatr zdmuchnął światła
z lamp samochodu jak świeczki z tortu chociaż to nie dziś
są twoje dwudzieste pierwsze urodziny a wręcz przeciwnie
Marilyn Monroe nie zaśpiewa więcej happy birthday May

we wtulonych w siebie resorakach słychać słabnące bity
serca zasnęłaś kołysana nimi na miękkiej poduszce
powietrznej przecież miało być tak romantycznie

[Sic!]

autobus zatrzymał się na pętli aby wysadzić wisielców
właśnie wtedy straciłem głowę zanurzony we wschodzie
neonków i kameleonów zamkniętych w sygnalizatorach
obok zebr zmartwychwstających między przechodniami

nie zagrzałem miejsca gdy tak łatwopalna z papierosem
wbiegłaś i niby przypadkiem zostałaś nocną striptizerką
pamiętam jedynie szale otulające nasze gardła jak węże
podczas godów które splotły ze sobą postrzępione języki

zwierzyłem się sycząc do ucha że tak naprawdę kocham
nie tylko dziwki i suki zaparkowane przed komisariatem
ulepionym z glin i nie jak jesienny deszcz liści figowych
spadający pod stopy rzeźb zawstydzając zwiedzających

mijaliśmy w tłumie porąbanych ludzi serpentynach ulic
confetti samochodowych świateł i chwilach przystanków
aż wysiadłaś nie odwracając się za mną a tylko za nim
zegar wybił północ i jakikolwiek obcas zdążył się zgubić

W doniczkach jak w trumnach

leży martwy pod płotem który nas dzielił
wygląda jak żołnierz z przestrzeloną głową
tylko trawa jest moro jak wojskowy mundur
i jakby o wiele ciszej niż na jakiejś wojnie

zza szyby nie wydaje się aż taki zły jak kiedyś
gdy wbijał gwoździe w nasz chiński mur
chroniący przed barbarzyńcami

dziwne że już się tak szyderczo nie uśmiecha
nie zadaje zbędnych i nieprzyjemnych pytań
może właśnie teraz jest tak naprawdę sobą

nie popełnię samobójstwa z jego powodu
najwyżej przyjdę na pogrzeb i uścisnę dłoń
żegnając się z tą samą ulgą jak podczas życia
i wygłoszę monolog be or not to be skurwysynie
przysypując ziemią zasrane kwiaty które uprawiał

spokoju nie daje mi tylko to że ja też jestem
czyimś sąsiadem i nawet na cmentarzu
nie będę mógł się od tego uwolnić

21 i pół

skręty z popielniczki nie zmartwychwstaną z popiołów jak feniks
a czasy gdy składałem autografy na żółtych papierach nie wrócą
pozostaną tylko wkurwiające riffy ptaków o wiosennym poranku
i wspomnienie o kaloryferze z brzucha oddanym na złomowisko

zaspany kołyszę łopatkami jak kot i przestaję odróżniać kuwetę
od Sahary która zadomowiła się na stałe w wysuszonym gardle
i aż do samej łazienki próbuję ułożyć myśli jak klocki w tetrisie

otwieram drzwi i przeganiam pawie stroszące pióra na sedesie
aby przeprosić mumię z papieru toaletowego za urwany rękaw
bo to wszak nie jej winna że gwarancja poxipolu nie obejmuje
sklejania brutalnie połamanych serc przez kije baseballowe

Alicjo mam nadzieję że uwiedziesz kapelusznika i wybaczysz
gdy rozpierdolę pięścią lustro by skrócić wyrok nieszczęścia
z dożywocia do siedmiu lat zostając sam po drugiej stronie

Jedi

Tato! Zawsze marzyłem, aby zostać kowbojem z innej epoki
nosić ostrogi zamiast miecza świetlnego ze starej jarzeniówki
przedstawiać się obcym niczym agent jej królewskiej mości
Hello! My name is Luke! Lucky Luke!
                                                                Chciałbym uwierzyć
że kosmos to przestrzeń pomiędzy Milky Wayem a Marsem
ewentualnie konstelacja piwa, fotela i mgławicy z papierosa
wokół gwiazdy porno.
                                    Jednak, gdy oddaję odznakę szeryfa
przykładam rewolwer do skroni i wiem, że teoria Big Bang
po naciśnięciu spustu jest bliższa końca niż początku świata

P.O

Co tutaj robisz czerwony kapturku z koszykiem prezerwatyw?
W kalejdoskopie parasolek, przed siedmioma górami, lasami
a przy siódmej latarni, jakby z innej bajki; gdzie królewicze
okazują się skurwysynami, a za happy end trzeba zapłacić
jedną z tysiąca nocy, by zasnąć bezpiecznie w ramionach
kinowego fotela

                 Masz przecież takie duże, ładne oczy
w kabaretkach i siniaki nabite pod nim; kilka szwów
zaspawanych pudrem i odpryski paznokci na policzku
po ostatniej stłuczce

      Wiem, że gdzieś pod tym zaspermionym materacem
są rozsypane płatki róży z asteroidy B-612; ostre sprężyny
nie kaleczą jak kolce, gdy przytykasz je do zapłakanej twarzy
Proszę zostań, nim zgaśniesz, tak nagle; bez ostrzeżenia w zamku
czy brudnym hotelu, gdzie nawet diabeł nie szepce do ucha „dobranoc”

Szy szy


Skalpując kobietę obmywam ręce
by odgarnąć palcami włosy
i szeptać czule do ucha:

- Zerżnę cię kochanie. Dyskretnie
zlizuję z warg szpilki. Wbijam własne
poszerzając uśmiech tępą żyletką

- Ciach. Kolejny profil. Oddzielnie -
Szminka i Fluid. Spazmy i obcasy
a jakże cicho i sza przypadkiem

Zrywam oczy z rajstop
gdy diabeł nie mówi dobranoc
a cerber nie waruje przy kanapie

Rykoszetem od nożyczek
- zerkam - naga i kroję
zatuszowane powieki

Całuję. Wilgotnieją kąciki
ust. Słychać darcie się
starej fotografii.

Cięcie.

Wiadomości

tutaj stacja zwierz się FM podajemy informacje:
w okolicach skrzyżowania pustyni z puszczą
miał miejsce wypadek - wyraźnie podpity komar
lecąc z nadmierną prędkością wpadł na zebrę
ta ułożona w poprzek zablokowała ulicę

kret w metrze i kilku kwadratowych metrach
jarzeniówek wpada w panikę, ciemności nie widzi
głośno wszędzie jasno wszędzie co to będzie

w mięsnym dla psa kiełbasa wisi na haku
chce przeskoczyć ladę o kulawej nodze
skandal w sklepie obok pomylono jeża
z wycieraczką - ciężko przejść przez życie

jak tu się nie bać wyjść na miasto
odwiedzić krewnych i znajomych królika
w obliczu muchy zabitej poranną gazetą 


Strych

w czterech kątach staroci
kręci piruety jak prima balerina
przyprawiając przedsionek dachu o zawrót
głowy gdzie kurczowo poskręcało schody

kilka stopni wyżej dantejskie sceny
ściany podpierają na duchu szufladę
zamkniętą w sobie razem z żołnierzykami
którzy przetopili ołów na złoto ojczyzny
jedyne co po nich zostało to solidarność
i złośliwość przedmiotów martwych

przy oknie ze stoickim spokojem konik
na biegunach waha się w rozmyślaniu
czy nie dane mu biegać o własnych siłach
może świat jest po prostu płaski

Kolacja

Proszę, oto bukiet tabletek kolorowych jak M&Msy
nie rozpuszczają się w dłoniach tylko pod językiem
i zmrożone świeczki, aby nic w nas się nie wypaliło

Tulipany odkorkowane, świeżo rozbite i rozsypane
na pościeli - Kochasz to mrowienie nad biodrami
szczypawki wbijające się w płatki uszu oraz kły
wysysające z szyi ostatki soku pomidorowego
tak pijany tą kurewską czerwienią kapiącą
na podłogę zlizuję resztki krwawej Merry                                                      

- Właśnie, teraz, gdy zamknęłaś oczy
gasisz światła na naszych końcach

Kochać aż do obrzydzenia

Kochanie szanuj zieleń, bo tylko te kwiatki
nas łączą i chęć popatrzenia w podkrążone oczy
które wydłubaliśmy sobie nawzajem łyżkami
siedząc naprzeciw stygnącego rosołu

Proszę, odłóż ten nóż, tyle krwi zlizywałem.
Z pajęczyn. Za sklejonymi powiekami
gdy wtapialiśmy się w zmarszczki
jak profile sąsiadów zza ścian
przytknięte do szklanek

Od tej ciszy aż nas bolą uszy i jak dwa ślimaki
zdechniemy zamknięci w jednym mieszkaniu
zjadając się w ciasnocie

Mamy te same okna. Wstając z łóżka
wyfruwamy za nie wzrokiem jak najdalej
do słońca by przywitać piętrowo zbliżający się asfalt

Rh+

Doktorze. A może gdyby tak, po prostu zacząć wierzyć
w siebie? Nie przejmować się majaczącymi bez przerwy
drzewami, nie wsłuchiwać się w kardiogram aż zacznie
wydawać ciągły pisk - podobny do tego przy zderzeniu
się ze sobą dwóch samochodów. Przejść przez kondukt
po zupę mleczną bez gwizdania marsza pogrzebowego

Doktorze. Tak bardzo się boję, gdy ściany spotykają się
na rogu, intymnie zbliżone do siebie a rękawy bluzy
lżej obejmują ramiona. Proszę nigdy nie zapomnij
o mnie kiedy ocknę się z dłońmi zakrwawionymi
sokiem pomidorowym. Kocham Cię doktorze

Lit

przez żaluzje zaglądam pod cerkiew, kościół i ścianę płaczu
na korkowej tablicy z ogłoszeniami - wisielec przy wisielcu

„oddam w dobre ręce niemalowane aż do grobowej deski,
łyknę tanie środki antydepresyjne pod numerem kontaktowym”

poprzecinałem ostatnio obrane punkty zasłaniając okno
powiekami klejącymi się do szyby jak w gabinecie łyżek

zawsze staję na głowie przemierzając kolejkę po talerz zupy
stawiają kolejną kiedy zaczynam twardo trzymać się ziemi

nie potrafię przenosić gór czy wskrzeszać przedmiotów martwych
przechodząc przez korytarze bez świateł na końcach

zostałem zaplanowany na czas przepisanych błędów i dat
niedługo pójdę w niepamięć razem z kolejnym pacjentem


Całun

tyle razy uczyliśmy się alfabetu morse’a
pięści ustępowały po obu stronach drzwi
-.-.- --- - .-- .. . .-. .- .--- .-.-.
mejdej, mejdej zresztą nieważne
zapomniałem kluczy

przemoknięty płaszcz sięgał cienia
gdy gasiłaś nocną lampkę
znikałem pod kołdrą

kręgi na włosach rodziły tajemnice
jak gwarne rozmowy w ciche dni
między martwym językiem a kolejnym słowem
odeszliśmy od nocy zawinięci w prześcieradła

M1

umywam ręce w szarym mydle nie ręczę za siebie
kac moją matką z wiecznie bolącą głową i ojcem
wychowującym na człowieka jak przystało

pokoje niepokoją progi za skromne dla mieszkania
czynsz płacić trzeba a płaca marna na te czasy

upadam na klatce schodowej matka żywa
jak z obrazka nieżywa jak na płótnie
panie dozorco dobrze żeś ocucił
tyle spraw do załatwienia

słoneczne przesilenie w pocie ociekającym czoło
muszę uważać na udary i nisko latające ptaki
upadam po raz drugi boleśniej bo beton twardszy
od desek słychać śmiechy i upadam jeszcze niżej

a to wiatr w oczy strach przed nimi wstaję niby
poprawiając buty wiążę ciasno jak nie trzaśnie boso

zaraz dzień zawiśnie na przydrożnej latarni
idę do baru zamieniając co szklankę wódkę w wino
stacja piętnasta godzina piąta na ranem
wracam z powrotem do mieszkania

Zacisze

przed wschodem i za chodem
ścieżki biegną do lasu
gdzieś ktoś poza nawiasem
toczy się wokół osi razem z ziemią

dzięcioły przybite do korników
dzioby kości pneumatyczne jak młoty
wybiją gwoździe

czy cisza musi tak napierdalać?

szum szumi szumnie a drwal
ścina kolejną sosnę aż
do grobowych desek

- dzień dobry wieczór
czy można tutaj spocząć?

Piąta strona świata

poręcz zlewała się w jedną linię, piętra schodziły coraz niżej
łamiąc stopień po stopniu, zaczynało brakować powietrza

wagony kolejowe przejechały przez piwnicę, węgiel i drewno
jak w tropikalnym lesie wędziły śniade twarze matematyków

pewnie leżakują szyfrując roczniki, ciągi zbiegów okoliczności
wpisując w sześcian zeszłe lata czy skalę z zerem absolutnym

wyciągnąłem ręce ku górze po czym zacząłem po cichu liczyć
wysokość nie przekraczała wzrostu równo zwartego bloku

zapytali czy chcę zapalić odmówiłem wyginając ruszone tusze
każdy za kolejnym przekręcał się wokół możliwych płaszczyzn

spętany drutami krążyłem między kątami a sklepieniem
fundamenty jak czarny goniec zmieniały własne współrzędne

podtrzymywałem jak filar półki zapełnione ekskrementami
przechodząc przez stany skupienia od stałego po lotny

wreszcie stałem na rzęsach wypełniając każdą wnękę
te wpasowywały się w otoczenie nabierając kolorytu

ułożyliśmy wszystkie ze ścian mogłem wystąpić z szeregu
z między kości i nerwów upadając na piątą stronę świata

Big Bang

szaraki naszkicowały zmierzch wychylając się z piórnika
ściany puściły farbę czarnej damie z rozdartym sercem
pod ruinami domu z kart nadszedł czas by się pożegnać

i zastać się w niezręcznej sytuacji z językami kręcącymi
się jak na rollercoasterze aby zwolnić i nie zapomnieć
potajemnie jak u kochanków w obozie koncentracyjnym

ostatni raz połóżmy się na dywanie trawy zmoczonej rosą
z niedopitych kaw i popatrzmy w sufit na grzbiety ptaków
rozkładających stronice pod przygaszonym żyrandolem
zwiedźmy gwiazdozbiory latarni gubiących swój biegun

gdy rozpocznie się egzekucja o świcie i słońce rozstrzela
cienie na ścianie będziemy razem jak księżyc krążący
wokół własnej planety jak kot przy drodze mlecznej
straciwszy dziewiąte życie właśnie tutaj
gdzie kończy się świat

Organoleptycznie

Jak pokerzysta tasuję serca wprost od rzeźnika
pamiętam tylko tę twarz - bez drgnięcia powieki
podglądam smukła talię zerkając znad własnej

I wtapiam się jak kameleon w chodnik i graffiti
udo w podwiązkę, lakier w paznokcie i włosy
w listonosza, krew na tamponie, mleczaki
smarkaczów i kaszlaki pędzące ulicami

Kolejna utłuczona zebra w ryku silników
Naprzeciw. Lepko. Tynk odpada z podniebia
gdy się ślinię i prze mijam od dwójki do ósemki

- Między drapaczami - czteropiętrowych bloków
ścianą i kierowatymi językami odkrywam karty
i wyciągam z rękawów jedynie drżące dłonie

Alicja Carroll

absurd szukania króliczych nor w kretowiskach
pełnych minotaurów wychodzących z labiryntów
na powierzchnię zapytać się o drogę do wyjścia

absurd kreślania palcem uśmiechu po pierwszej
stronie zaparowanego lustra nigdy nie błądziła
aż nigdy zaczęło błądzić zjadając własny ogon
dawać głos i łapę w poszukiwaniu bezpieczeństwa

jest poważnie to wszystko wydaje się być
chore i coraz bardziej logiczne

Dwór


sam dla siebie katem smaruje chleb jeszcze zanim
kareta koni utłuczonych na rzeź wjedzie do zamku
dla starych dam z zaprzęgiem zaspanych lokajów

skrywa się jak żaba wypatrująca bociana
z wysoko uniesioną nogą w pobliskiej fosie

piec grzeje z kąta w kąt ukośne mury
grubiejące z czasem od kiedy pająki
zajęły tron tkając pikowane szaty

wychyla głowę zza wieży wpadając w dyby
błazen obalający króla i całe królestwo
na stos kart jednym ruchem dłoni

Ağca

Cętki w drapieżnym ruchu pędzą ulicą, kiedy się zbliżyć
ruszają łopatkami i znikają w piaskownicy. Oddalam się
od pantery wycierającej pysk w nogi i sam oddaję krew
czyhającym komarom, gdy faraonowie budzą się ze snu
okryci wczorajszymi gazetami, rozstrzelani zeszłej nocy

Schodząc z walizkami rwącymi dłonie chowam za kurtką
dwa palce i odchylam kciuk w tył. Ciekawe na kogo trafię
dziewczynkę o kulach, czy między piersi starej bufetowej

Tak łatwopalni, chowają w torebkach i neseserach butelki
z benzyną i wyrywają dzieciom z rąk papierowe samoloty
które pałętają się u kostek drapaczy. Kładę nóż na ustach
sinych jak ćmy - mijające z godzinami i dawcami organów
gdy uciekają przed światłem samochodowych reflektorów
jak dyskotekowe kule tańczące w ich zapaleńczym wzroku

Metropasja

Moja droga krzyżowa ma dwadzieścia jeden stacji
z tą różnicą, że na każdej z nich mogę wysiąść
aby nie upaść na przystanku lub nie zostać
obnażonym z breloka kluczy czy portfela

W najlepszym przypadku, po wschodzie latarni
zamiast noża między żebrami można znaleźć
łokieć lub torebkę z szminką pamiętającą
namiętny pocałunek z wczorajszej nocy

Zdejmując czapkę wżynającą się czoło ucieram pot
i przysypiam z nadzieją, by obudzić się naprzeciw
seksownej dziewczyny, która z pasją przybije
wzrokiem do siedzenia nadgarstki i stopy

Nie wierzę we własne zmartwychwstanie o piątej rano
i w wyzbycie się z myśli, że światełko w tunelu jest
dobrym znakiem, końcem a nie początkiem męki

Wprasowywanie

Firany wygięły się w fale, we włosy wplatała się bryza
z przepalonej suszarki, było można surfować na desce
od prasowania. Nawet na ramieniu przysiadała papuga
wyginając w górę swój koci grzbiet o szaroburej maści
tylko aureola z kabla zakręciła się na szyi jak hula-hop

W żelazku już przepalona dusza po babci wyrwała się
z naściennego kontaktu odcumowując w stronę okna
Na horyzoncie pojawił się od dawna wyczekiwany ląd
tak blisko, w zasięgu wzroku, trzech płynnych pięter

Przecież właśnie stąd, z bocianiego gniazda parapetu
pod nogami pływają rekiny z kagańcami na smyczach
przy piratach z rozrusznikami serca. Jak wilk morski
można było rozbić się na mieliźnie - ten pierwszy
i ostatni raz, gdy świat stawał się bardziej płaski

Wspólne podeszwy

zwijamy ze sobą tapety i linie papilarne
gdy żarówka blada jak obdarta ściana
kłusuje na kota chodzącego piętro wyżej

zdarza się nam wspólnie pić herbatę
uciekając przed nadchodzącym dniem

założyłem okiennice na powieki - uchylam je
każdej nocy aby się nie udusić wzrokiem
patrzących na nas z sąsiednich okien

nawet pokoje zaczynają niepokoić
kiedy czekam aż zapali światło
przysypiając w pokoju obok

byle przyszedł z tą samą dłonią
pachwiną tułowiem krzywymi palcami
i założył pod kołdrą na siebie stopy